Chociaż ciąża i poród są bardzo powszechnym procesem, a lekarze i położne zarządzają jego przebiegiem od wieków, to jednak najnowsze badania pokazują, że część stosowanych od lat procedur, nie działa w zgodzie z fizjologią.

Dla większości kobiet drugi etap porodu – etap parcia – wygląda podobnie jak w filmach: wyczerpana, spocona kobieta o czerwonej twarzy w półleżącej pozycji na szpitalnym łóżku. Zespół entuzjastycznych pielęgniarek każe jej przyciągnąć kolana do klatki piersiowej, wstrzymać oddech, gdy zaczyna się skurcz, a następnie mocno przeć. Technicznym terminem określającym takie działanie to „ukierunkowane parcie” i od pokoleń jest częścią standardowej praktyki położniczej. Tymczasem parcie na bezdechu (manewr Valsalvy), czasowo zatrzymuje przepływ tlenu do matki i dziecka. Może to prowadzić do takich efektów ubocznych jak obniżona częstość akcji serca płodu lub znacznie większe ryzyko uszkodzeń w obrębie dna miednicy. Manewr ten jest jednak bardzo efektywny. Wyjątkową sytuacją w której należałoby z niego skorzystać, jest potrzeba jak najszybszego zakończenia porodu ze względu na dobry stan dziecka. W tej sytuacji nie bierze się pod uwagę ewentualnych uszkodzeń krocza u matki.

Zmiana perspektywy

W obecnej erze pośpiechu, czasach nastawionych na szybki efekt, optymalny moment do parcia nie zawsze jest wyczekany. Działania te stały się modne w latach dwudziestych XX wieku, kiedy opieka położnicza przeniosła się z domu do szpitala. Lekarze uznali, że drugi etap porodu jest niebezpieczny dla niemowląt, więc powinien być jak najkrótszy. Okazuje się jednak, że przedwczesna, nieefektywna praca podczas parcia tylko niepotrzebnie zużywa energię, której z czasem zaczyna brakować. Wyczerpana kobieta mimo wszystko musi współpracować i często udaje się przeć tylko przez zaciśnięte zęby, działając zamykająco na dno miednicy i na bezdechu. Minęło prawie 100 lat, zanim badacze nadrobili zaległości i zdano sobie sprawę, że drugi etap porodu przynosi wiele korzyści dla dziecka. Począwszy od stymulacji układu oddechowego, a skończywszy na umożliwieniu kolonizacji dziecka przez pożyteczne bakterie.

Kiedy przeć?

Kiedy główka dziecka spoczywa na dnie miednicy, a wrota dźwigacza odbytu zaczynają się rozciągać i rozwierać, receptory które informują o wysokości ciśnienia (tzw. baroreceptory), zlokalizowane w obrębie mięśni dna miednicy, wywołują imperatywne parcie wspomagające urodzenie dziecka.

Dodatkowo potrzeba parcia wzmacnia się, gdy nacisk na szyjkę macicy, ściany pochwy i krocze prowadzi do uwolnienia dużych ilości oksytocyny, co z kolei stymuluje dalsze skurcze macicy. Mechanizm ten nazywany jest odruchem Fergusona.

Problemy z parciem

Czasami zdarza się, że poziom oksytocyny nie jest wystarczający, aby zainicjować ten odruch, z powodu zbyt dużego stężenia adrenaliny we krwi. Jego zablokowanie skutkuje koniecznością sztucznego parcia podczas porodu. Sytuacja taka istnieje w przypadku dużej części porodów w szpitalach, w związku z psychologicznym oddziaływaniem sztucznego, ostrego światła, nieznanego środowiska oraz grupy obcych obserwatorów. W świecie zwierząt czynniki te odbierane są jako zagrożenie, wyhamowujące poród, dzięki czemu samica może powstrzymać akcję porodową na czas ucieczki przed drapieżnikami, do momentu odnalezienia bezpiecznej kryjówki.

Znieczulenie

Znieczulenie zewnątrzoponowe również częściowo znosi odruch Fergusona, zaleca się wiec umożliwienie kobietom ze znieczuleniem zewnątrzoponowym odczekanie co najmniej godziny po pełnym rozwarciu, na rozpoczęcie skurczy partych (pozwalając tym samym dziecku na dalsze schodzenie i obracanie się). Dzięki temu, czas aktywnego parcia może się skrócić nawet o 20 minut. W przypadku kobiet, które nie mają znieczulenia zewnątrzoponowego, potrzeba parcia nie zawsze następuje natychmiast po 10-centymetrowym rozwarciu, czas ten jest różny u różnych kobiet. W okresie tym skurcze chwilowo zwalniają częstotliwość i intensywność. Nazywamy to „ciszą 10 centymetra” lub fazą „odpoczynku i wdzięczności”. Po tym czasie kobieta odczuwa wyraźną potrzebę parcia, która powinna być połączona z chęcią przyjmowania konkretnych pozycji i wydawania dźwięków. Gdyby tak pozwolić się ponieść pierwotnym porodowym instynktom! Wypowiadając przypadkowe słowa lub gardłowe dźwięki kobieta może zachowywać się w sposób wyjęty z ustalonego porządku społecznego. W takim wypadku druga faza porodu trwałaby zaledwie kilkanaście minut i nie wymagałaby instruowania kobiety, aby parła, gdyż dziecko zostałoby wysunięte skurczami macicy.

Parcie spontaniczne

Badania naukowe ostatnich lat wykazały, że spontaniczne, wyczekane parcie może wiązać się z korzyściami dla matki i dziecka takimi jak:

  • mniej zaburzeń rytmu serca,
  • lepsze wyniki w skali APGAR po urodzeniu,
  • lepsze pH krwi pępowinowej,
  • mniejszy negatywny wpływ na stan kwasowo-zasadowy płodu i jego utlenowanie,
  • mniejsze ryzyko umiarkowanego i ciężkiego urazu krocza,
  • mniejszy wskaźnik nacięć krocza.

Odruch Fergusona jest głośno dyskutowany w położnictwie zachodnioeuropejskim, zwłaszcza Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii, gdzie znacząco wzrasta procent porodów naturalnych. W Polsce ze względu na dużą przewagę porodów w szpitalu, przy użyciu znieczulenia oraz cesarskiego cięcia, odruch Fergusona nie jest znany w domenie publicznej. Umożliwienie kobietom samodzielnego porodu przy jak najmniejszej interwencji, wpisuje się jednak w ogólną filozofię opieki położniczej w zakresie zachęcania do wyboru i autonomii podczas porodu.

Siła porodu w słowach przewodnich

Słowa przewodnie usłyszane lub wypowiedziane na głos mogą dodać odwagi, poruszać, wzmacniać lub działać wręcz przeciwnie: utrudniać i zahamowywać. Dobre, pomocne słowa dają oparcie i mogą przeprowadzić przez największe wyzwania i trudy. Dodają otuchy i siły. Dlatego tak ważne jest to, co usłyszymy od partnera bądź położnej w czasie porodu. Kobiety pod wpływem porodu są tak podatne na sugestie, jak w żadnej innej sytuacji życiowej. A pozytywne i negatywne komunikaty odgrywają ogromną rolę, ponieważ mają duży wpływ na akceptację przez kobietę bólu związanego z rozwieraniem szyjki macicy i bólu generowanego przez rozciąganie dna miednicy.

Słowem przewodnim tak często słyszalnym podczas porodu jest właśnie słowo przeć. Słowem tym położnicy od niezliczonej ilości lat próbują wzmocnić współpracę kobiety.

Natomiast słowo przeć pochodzi od łacińskiego „pressus” i oznacza ponaglony, uciśnięty i wstrzymujący. Geneza słowa „pressieren” również sięga tych samych korzeni i oznacza ponaglać, napędzać, być w pośpiechu. Natomiast „pressen” pozostaje w związku kojarzeniowym ze zmuszaniem kogoś do czegoś przez użycie siły, wymaganie i przymuszanie do czegoś (represjonowanie).

Słowo „przeć” mające więc zabarwienie pejoratywne powinno zostać odrzucone i zastąpione innym terminem np. słowem „przesuwać”, które łączy w sobie jakość słowa „otwierać” i „poruszać”. Tak jak przesuwają się i otwierają ruchome drzwi, tak powinny otwierać się bramy mięśni dna miednicy. A kobieta poprzez współgranie odpowiedniego oddechu, napięcia powłok brzusznych i siły grawitacji wspomaga przesuwanie się dziecka w kanale rodnym.

Śledzenie najnowszych wyników badań dotyczących porodów powinno być normą wśród pracowników służby zdrowia. Najlepiej byłoby, gdyby praktyka kliniczna była zgodna z tymi wynikami. Czasami jednak stare poglądy i utarte przekonania są tak głęboko zakorzenione, że trudno o zmianę. Kobiety w ciąży i ich rodziny mogą przezwyciężyć to ograniczenie, jeśli mają świadomość fizjologii porodu i mogą zawrzeć konkretne wytyczne w swoim planie porodowym.

Autor: Monika Gwardzik Fizjoterapia Uroginekologiczna