Chociaż to nie jest historia, która wydarzyła się na porodówce, to temat niezwykle ważny i warty poruszenia. Położna Beata K., świadcząca usługi m.in. porodów domowych, w opinii rodziców będących pod jej opieką podczas porodu, złamała prawo i doprowadziła do sytuacji zagrażającej życiu noworodka. Sprawa została zgłoszona do prokuratury.

Położna Beata K. nie tylko asystuje podczas porodów domowych, ale prowadzi także szkołę rodzenia. Z relacji matek, korzystających z jej usług wynika, że współpraca odbywa się na podstawie umowy cywilnoprawnej. Znajduje się w niej wiele kontrowersyjnych zapisów, m.in. taki, że dwukrotne nieuzasadnione wezwanie do porodu lub inny fałszywy alarm, skutkuje zerwaniem umowy. Dodatkowo matki mówią o ukrytych kosztach i „karach”. Obowiązuję one np. za wysłany sms w sprawie, która dotyczy tematów poruszanych podczas edukacji przedporodowej. Ponadto dodatkowe tysiąc złotych można zapłacić za to, że para nie przygotowała wszystkiego, o co prosiła położna. Lub nie pojawiła się na wszystkich wymaganych spotkaniach. 300 zł natomiast naliczane jest za każde nieuzasadnione wezwanie położnej do porodu albo telefony, jeśli jeszcze nie rozpoczął się poród. Występuje również kara w wysokości 250 zł za niedopełnienie zaleceń położnej po porodzie.

Narażenie życia dziecka i inne zarzuty

Temat zgłębiła stacja TVN24, która dotarła do rodziców, którzy poczuli się pokrzywdzeni przez działalność położnej Beaty. A wszystko zaczęło się od doniesienia do prokuratury od Pani Lilianny i jej męża Adama.

Lilianna: „Około południa poczułam skurcze przepowiadające, daliśmy znać Beacie. Poprosiła, by nagrać, jak oddycham. Powiedziała, że robię to źle. Poprawiłam oddech. Poród zaczął się rozkręcać, siedziałam w dmuchanym basenie. Około 18 zadzwoniliśmy do niej, by przyjechała. Pojawiła się z koleżanką, zrobiła mi KTG. Wydawała mi polecenia. Że mam usiąść na sedesie, że mam zmienić pozycję. Po porodzie, jak wystawiła już nam rachunek do zapłacenia, to okazało się, że naliczyła nam jakieś kary. Przez większość porodu byłam sama z mężem, wtedy Beata leżała na kanapie i przysypiała. Jej koleżanka nam pomagała, skurcze były intensywne. Mąż zapytał, czy nie trzeba jechać do szpitala.”

Adam, mąż Lilianny dodaje: – „Wtedy ta koleżanka Beaty odpowiedziała, że rodzimy dalej. Bardzo długo to trwało, od 16 do 5 rano następnego dnia. O 6 rano Lila urodziła, wody były zielone. Dziecko się nie ruszało, było wiotkie.”

Lilianna: „Córka nie mogła złapać oddechu, spadała jej saturacja. Położna chodziła po kuchni i mówiła przy naszych znajomych, którzy też byli obecni w domu, że szkoda by było po tak pięknym porodzie jechać do szpitala. Zapewniała nas, że wszystko będzie dobrze, a problemy z oddychaniem to zmiany adaptacyjne. Mówiła, że miała gorszy przypadek i wody były jeszcze bardziej zielone, a nie trzeba było jechać do szpitala. Przekonywała, że podawanie tlenu córce wystarczy. Miała wystarczyć jedna butla tlenowa.

Córka była cały czas pod tlenem. Jak ją przystawiałam do piersi, robiła się sina. Ani razu nie zapłakała. Położna zaczęła nas obwiniać o stan córki. Twierdziła, że to dlatego, że przedłużaliśmy moment odcięcia pępowiny. Zostawiła nas i odjechała. Kończył się nam tlen. Już przez telefon kazała jechać po drugą butlę, poprosiliśmy teścia o pomoc. Po czterech godzinach tlen się skończył, a dziecko zaczęło się dusić. Wpadliśmy w panikę. Zadzwoniliśmy po pogotowie. Czekaliśmy na karetkę 15 minut. Na sygnale pojechaliśmy do szpitala. 

Zabrali dziecko na badania. Byłam przerażona. Córka była pod respiratorem, wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną, miała podpięte rurki. Pielęgniarka odciągała jej śluz, którym się krztusiła. Okazało się, że urodziła się z wrodzonym zapaleniem płuc, wyszły guzy i zmiany w mózgu. Córka miała krwotoki z jelit, miała przetaczaną krew. Atmosfera była nerwowa, dopytywaliśmy o badania i zabiegi u córki. Nie wiedzieliśmy, co robić. Bo jak wytłumaczyć, co się stało? My zaufaliśmy tej kobiecie.”

Relacja pani Lilianny i Adama dla TVN24

Gdyby nie pomoc medyczna, historia mogłaby potoczyć się tragicznie. Jednak lekarzom udało się uratować dziecko, które jak stwierdzili zachłysnęło się wodami płodowymi. Do całej sytuacji doszło w kwietniu 2022 roku. Teraz półroczna dziewczynka rozwija się prawidłowo, ale nadal jest pod obserwacją lekarzy. Rodzice sprawę do prokuratury. – Zgłosiliśmy się do wszystkich instytucji, napisaliśmy skargę do Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. Zbieramy na adwokata. Sprawę doprowadzimy do końca – zapewnia pan Adam, mąż Lilianny i ojciec dziewczynki.

Gdy o tej sprawie zrobiło się głośno, zaczęli pojawiać się inni rodzice, pokrzywdzeni przez położną Beatę K., którzy zgłaszają szereg nieprawidłowości podczas porodów i opieki położnej. Ich relacje można przeczytać w artykule TVN tutaj.

Co dalej z położną?

Sprawa czeka na swoje rozstrzygnięcie przez zaalarmowane instytucje. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie narażenia noworodka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utarty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w związku z porodem i opieką położniczą okołoporodową, tj. o czyn z art. 160 § 2 Kodeksu karnego.

Źródło:
1. Matki oskarżają położną, tvn24.pl